Po miesiącu w Hiszpanii.
1 kurs, ale 3 punkty widzenia: trudno uogólnić ten czas, bo dla każdego ma on nieco inny wymiar. Poniżej możecie przeczytać, co o projekcie myślą trzy osoby: Monika, Kamil i Jarek.
Zapraszamy do lektury!
Monika
Udział w projekcie „Gotuj po hiszpańsku” jest dla mnie wielką przygodą, którą przeżywam od pierwszych zajęć jeszcze w Polsce. Każdego dnia poznaję obcą kuchnię, nową kulturę i ludzi.
Jestem bardzo zadowolona z projektu, daje on duże możliwości rozwoju. Od nas samych zależy ile z tego wyciągniemy.
W restauracji, w której odbywam praktyki, codziennie czekają mnie urozmaicone zadania. Poza tym bardzo mile i dobrze oceniam zajęcia z Marią Jose oraz naukę hiszpańskiego z Jaume.
Jeśli chodzi o kuchnię hiszpańską to jest ona dla mnie ciekawą odmianą. Jednak bliżej mi do słodyczy. Tutejsze cukiernie, w których mnoży się od wyśmienitych ciast, ciasteczek, kanapek i zapachu kawy skradły moje podniebienie.
Szczerze polecam udział w projekcie „Gotuj po hiszpańsku”. Szkoda, że dla nas to już półmetek przygody…
Kamil
Zaczynając projekt nie wiedziałem, czego się spodziewać. Słyszeliśmy dużo, o tym co możemy zastać na miejscu, ale zawsze jest inaczej kiedy się słucha, a inaczej kiedy sami czegoś doświadczamy. Na przykład na lekcjach z Maylen wydawało mi się, że dużo rozumiem, na miejscu po pierwszych zajęciach w szkole kulinarnej nie było źle, ale po pierwszych praktykach już wiedziałem że jednak rozumiem niewiele. Hiszpanie mówią bardzo szybko i skracają dużo słów, co zrodziło kilka nieporozumień. Czasem po prostu nie chodziło o to, że nie rozumiem, ale nie byłem w stanie rozróżnić pojedynczych słów.
Hiszpanie, których spotykam, są dla mnie bardzo cierpliwi i cały czas starają się nauczyć mnie czegoś nowego, choćby na migi. Poprawiają moje błędy i z uśmiechem tłumaczą, że następnym razem będę wiedział jak wykonać zadanie. Pomimo bariery językowej traktują mnie jak członka zespołu i próbują ze mną żartować. Bardzo mi się podoba, że wszyscy mają do nas tak pozytywne podejście.
Cieszę się, że zdecydowałem się na udział w projekcie. Szkoda, że czas w Hiszpanii biegnie tak szybko. Walencja to jedno z tych miejsc do których będę wracał.
Jarek
Przed przyjazdem do Walencji byłem pewny, że po mieście będę poruszał się autobusem lub metrem. Nie minęło jednak dużo czasu, a okazało się, że najwygodniejszym środkiem transportu będzie dla mnie rower miejski. Oczywiście miałem z nim wiele przygód, bo kilka razy wpadłbym pod samochód, kilka razy zabłądziłem w Walencji (może i dobrze?), a raz nawet miałem zapłacić za przetrzymanie roweru…
Tak, tak, wiele było przygód…
Cenię sobie wolność, którą daje rower. Jestem niezależny i nie muszę czekać na przystanku, i machać ręką, aby kierowca zatrzymał się.
Wyciągam z portfela kartę, wybieram rower i jadę odkrywać nowe miejsca w Walencji.
Przed nami jeszcze miesiąc praktyk. A my z ciekawością czekamy na kolejne dni.